czwartek, 28 listopada 2013

Ilona...

Pierwszy raz spotkałam Ilonę, kiedy organizowaliśmy Marsz Równości w Poznaniu. To był pewnie 2004 r. Ilona należała do tego wąskiego grona dziennikarzy, którzy naprawdę słuchali. Chciała się dowiedzieć i przekazać to dalej. Właśnie taka była: uważnie słuchająca, czujna, skupiona na rozmówcy, otwarta na człowieka. Bardzo ją polubiłam, chyba z wzajemnością.

Minęło kilka lat i spotkałyśmy się znów na facebooku. Wymiana uprzejmości, kilka komentarzy, gratulacje pod zdjęciem synka... I pomysł, żeby w "Rozmowach po zachodzie" pogadać o przyrodzie, przyrodnikach... I tak wiosną 2012 odbyła się nasza pierwsza audycja "przyrodnicza". A po niej następne - na początku lata o lecie, ale też o ekomacierzyństwie, jesienią - o jesieni, przetworach, grzybach, starych sadach... Przed pierwszym spotkaniem wymieniłyśmy kilka mejli, smsów, żeby ustalić, co i jak, jakie tematy, co po kolei. Ale potem już spotykałyśmy się i rozmawiałyśmy właściwie bez przygotowania, z kilkoma roboczymi hasłami spisanymi na kartce kilka minut przed. Ale chętnie przyjeżdżałam wcześniej, żeby posiedzieć, pogadać, poczuć tę atmosferę radia, której częścią była Ilona - przy komputerze, wśród kartek, papierów, wychylająca się przez poręcz schodów... Rozmawiałyśmy o tym, za co można lubić różne pory roku, co w nich pięknego, a co niekoniecznie. Ilona lubiła te jasne, ciepłe pory roku, wiosnę, lato, słońce, kwiaty. Zwłaszcza kwiaty, robiła im zdjęcia i wklejała na FB, pierwsze przebiśniegi, magnolie, bratki, hiacynty w doniczce, pelargonie na balkonie, bukiety polnych rumianków... Nie znosiła ciemności, śniegowego błota, zimna, skrobania szyb. I w tym roku odeszła, zanim się zaczęły na dobre. W tym mrocznym, mokrym listopadzie, u progu długiej zimy. W ostatnią niedzielę wstawiła zdjęcie letnich kwiatów i ziół. - Tak było - napisała. Z pewnością tak właśnie jest tam, gdzie teraz poszła. Ciepło, jasno, dużo kwiatów i książek. I koty.

Ciągle nie wierzę. Czytam po raz kolejny nagłówek "Ilona Szwajcer nie żyje"... To nie brzmi. To nie pasuje. Jak słowa w obcym języku, szyfr, zagadka, żart, pomyłka, bo przecież to nie może znaczyć tego, co znaczy... Tak jakby ktoś napisał, że życie umarło. Myślałam o Niej tego dnia, kiedy to się stało. Umówiłyśmy się na audycję 8 stycznia i miałam do Niej napisać - choć jeszcze dużo czasu - jaki mam pomysł, o czym porozmawiamy. Już nie porozmawiamy. Nie tutaj.




- - - -

na mojej jabłoni
usiadło stadko siwych sierpówek
nie było ich tu wczoraj

może teraz wreszcie znajdziesz czas
żeby odwiedzić mnie tutaj
wiem że drzwi są otwarte

wiosną specjalnie dla ciebie
posieję kilka kwiatów
będę patrzeć na nie i czekać
tak długo jak trzeba


poniedziałek, 25 listopada 2013

Z jesieni w zimę

Wstaję rano. A raczej dzieci wstają. Jedno po mnie skacze, drugie po mnie pełza. Nie ma rady. Jest jeszcze właściwie ciemno, ale zanim się wszyscy ubierzemy, zanim wypiję poranną herbatę, zanim zjemy śniadanie, zanim dzieci wyrzucą wszystkie swoje zabawki na środek pokoju, rozleją wodę i rozmażą kaszkę po ścianach – robi się szaro. I tak będzie pewnie przez cały dzień. Kilka stopni plus, mżawka. Ale to nas nie odstrasza. Ubieramy się na cebulkę, bierzemy kankę na mleko, garnek z ugotowanymi obierkami dla kur – i ruszamy na podbój świata.

Stach wskakuje w kalosze (lewy na prawej nodze, prawy na lewej), odmawia włożenia kurtki, mam więc kolejną rzecz do niesienia po schodach, oprócz Tymka, kanki i garnka. Na dworze zmieni zdanie natychmiast. Ale zimno! I do tego wilgoć wciska się we wszystkie zakamarki ubrania. Małego sadzam w wózku i opatulam kocem tak, że wystaje mu tylko nos i oczka, ciekawie przyglądające się wszystkiemu dookoła. Starszy biega, więc nie marznie, poza rączkami, na które nie chciał założyć rękawiczek, ale może mu nie odpadną. Pewnie miałby ciepłe, gdyby nie to, że ciągle trzyma w nich różne mokre, lodowate rzeczy, jak kije, cegły, kamienie, łopatki itp.

Kury jak zwykle tłoczą się przy obierkach i ziarnie. Dla kozy zakończył się sezon pastwiskowy, niecierpliwie czeka na siano, przeżuwa, kiedy ją doję. Mleka jest o połowę mniej niż latem. Stach siedzi na górce piasku, kopie wielką dziurę, po czym osadza w niej flagę, zrobioną z tetrowej pieluchy na długim kiju. Tymo protestuje, nie chce siedzieć, ale kiedy obracam go tak, że może obserwować poczytania brata, uspokaja się.

Potem zamieniamy się w zbieraczy. Bierzemy wiaderka i ruszamy w kierunku pól. Po skoszeniu kukurydzy i przeoraniu na ziemi leży mnóstwo połamanych kolb, z których wysypuje się ziarno. Nikt go nie potrzebuje, do wiosny zgnije, trochę zjedzą sarny i zające, może nawet przyjdzie parę dzików, przylecą ptaki – w zeszłym roku siedziało tu kilkaset gęsi, w tym roku obserwowaliśmy kilka łabędzie krzykliwych – ale wciąż sporo zostanie. Zbieramy kukurydzę dla kur i kozy, zimne, mokre kolby, oblepione mgłą i mżawką. Fajnie będzie rzucać kurom ziarenka albo karmić kozę z ręki, obserwować, jak delikatnie bierze. Potem idziemy pod starą jabłoń sąsiada, jedyną, która obrodziła w tym roku. Sąsiad nie zbiera jabłek i pozwala brać. Ładujemy całe wiaderko, nadgniłe i poobijane dla zwierzaków, dwa najładniejsze chowam do kieszeni, będą do owsianki. Wreszcie ogród – ścinamy poplonową oziminę i przemrożoną lekko sałatę, też za pozwoleniem sąsiada. Czas nakarmić towarzystwo i wracać do domu. Zadziwiające, jak wiele rzeczy jest za darmo, jeśli tylko się rozejrzeć. Muszę napisać o tym więcej.

...

To było wczoraj. Wieczorem przyszedł wiatr, mocny, lodowaty wiatr ze wschodu, huczał w gałęziach naszego wielkiego wiązu, gwizdał w kominie i przegonił listopadowe chmury. O północy wzeszedł księżyc w ostatniej kwadrze. Rano był już mróz i szron skrzący się w słońcu. I tak przyszła zima.

czwartek, 7 listopada 2013

Eppur si muove

Dawno, dawno temu żył we Włoszech pewien wybitny naukowiec. Jak to wówczas bywało, był znawcą wielu dziedzin - astronomii, fizyki, matematyki, filozofii. Nazywał się Galileo Galilei. Jako pierwszy stosował systematycznie metodę doświadczalną w pracy naukowej i jako jeden z pierwszych używał teleskopu do obserwacji gwiazd. Obecnie uważamy Galileusza za twórcę podstaw nowoczesnej fizyki i nikt nie kwestionuje jego dowodów na prawdziwość teorii heliocentrycznej oraz innych licznych odkryć i dokonań. Jednak za życia miał z tego powodu wiele kłopotów. 

Za Wikipedią:

Galileusz został wezwany do Rzymu by stanąć przed sądem, w skład którego wchodzili naukowcy zajmujący się tą samą dziedziną nauki co Galileusz. (...) W trakcie czterodniowego przesłuchania przedstawił tylko jeden dowód, który miał potwierdzić teorię głoszącą, że to Ziemia krąży wokół Słońca. Był to argument o przypływach i odpływach, który został przez jego sędziów uznany za niewiarygodny. Poza tym argumentem nie potrafił podać żadnego innego (kolejne dowody eksperymentalne pojawiały się później, w miarę doskonalenia technik obserwacyjnych). 22 czerwca 1633 roku Galileusz ubrany w białą koszulę (zwyczajowy strój ukaranych heretyków) został doprowadzony do sali dominikańskiego klasztoru Santa Maria Sopra Minerva. Klęcząc w obecności dziesięciu sędziów wysłuchał wyroku. (...) Uczony w czasie procesu wyrecytował formułę odwołującą i przeklinającą swoje "błędy", określającą je jako "obrzydliwe" unikając surowszej kary; wydrukowany już nakład Dialogu Inkwizycja nakazała spalić, a samo dzieło zostało przez Kościół wpisane na indeks ksiąg zakazanych. 

Jedna rzecz zwraca uwagę: Galileusz nie był sądzony przez księży, zakonników, biskupów - był sądzony przez naukowców ze swojej dziedziny. Fakt, że w tamtym czasie to się często pokrywało, niewiele tu zmienia. Jeśli byli naukowcami, używali rozumu, znali odkrycia Kopernika oraz wielu innych, którzy w tym czasie dochodzili do podobnych wnioków. Musieli zastanawiać się nad tym, wielu musiało przyznać w głebi duszy, że to przecież ma sens. Rozumowanie Galileusza nie było krystalicznie poprawne, w metodach, dowodzeniu, wnioskowaniu było wiele błędów, dziur, ale myślę, że nie to było głównym problemem dla krytyków. Raczej fakt, że wnioski te burzyły cały porządek współczesnego świata. Miały ogromne konsekwencje filozoficzne, społeczne i zapewne także finansowe. Dlatego musiały spłonąć.

* * *

- To przecież wszystko odwołane - powiedziała do mnie pani doktor podczas szczepienia syna, kiedy podzieliłam się wątpliwościami co do bezpieczeństwa i zasadności stosowania szczepionki MMR (odra, świnka, różyczka). Chodziło jej oczywiście o badania Andrew Wakefielda, autora najsłynniejszego artykułu na temat niebezpiecznych skutków stosowania tej szczepionki. Nie były to jedyne badania i jedyny artykuł, ale Wakefield oberwał chyba najmocniej ze wszystkich - może dlatego, że udało mu się opublikować swoje wyniki w naprawdę prestiżowym czasopismie.

- Rozbite w drobny mak głupoty - napisał jeden z uczestników dyskusji o badaniach profesora Seraliniego, który przeprowadził pierwsze długoterminowe badania wpływu GMO i herbicydu Roundup na szczury. Przeprowadził, opublikował - również w wiarygodnym naukowym czasopismie - a potem rozpętała się burza. 

Nie zamierzam tu bronić do ostatniej kropli krwi wniosków Wakefielda i Seraliniego. Nie dam głowy za pełną poprawność ich badań. Broniono ich w wielu miejscach, kto chce poszukać - znajdzie. Czytałam ich artykuły, wiem że przed publikacją przeszły trudną drogę przez opinie recenzentów i redaktorów czasopism, które raczej nie drukują byle czego. Dobrze, jeśli artykuł po publikacji przechodzi przez krytyczną dyskusję, tak to właśnie powinno wyglądać. Jest oczywiste, że wyniki burzące porządek współczesnego świata budzą większy odzew niż na przykład badania flory bakteryjnej odchodów poczwarówki jajowatej. Dyskusja toczy się w świecie naukowym, oprócz recenzji krytycznych są również pozytywne, ale wagę poszczególnych argumentów dla "zwykłego człowieka", niespecjalisty, ustalają również media. Warto prześledzić nie tylko te "mainstreamowe", choć po obu stronach pojawiają się teksty mniej lub bardziej nierzetelne.

Osądzą ich wieki. Nam pozostaje używać rozumu, czytać, szukać. Myślę sobie tylko, że nie odeszliśmy wcale tak daleko od Średniowiecza. Oczywiście Kościół nie jest już główną światową siłą, jego miejsce zajął wielki, globalny biznes. Stosy nie płoną już żywym ogniem, inne są też metody palenia ksiąg. Ale mechanizm wydaje się podobny.

* * *

- A jednak się kręci - powiedział podobno cicho Galileusz, gdy musiał publicznie wyrzec się swoich poglądów. A jednak wiemy coraz więcej. A jednak prowadzone są kolejne badania i doświadczenia. A jednak świat znów dąży do zmiany.